Urszula Maroń ma 49 lat i pracuje jako pielęgniarka w kołobrzeskim szpitalu.
- W mojej karierze były dwa przetasowania. Po pięciu latach pracy na oddziale, która mi się podobała, przyjechałam ze Śląska do Kołobrzegu. Tam okazało się, że jest dla mnie miejsce tylko w przychodni, od 10 do 18, bardzo nudna praca. Dodatkowo dookoła cały czas mówiło się, że mój etat i tak ma zostać zredukowany. Po roku stwierdziłam, że mam dość.
Ze szpitala do lumpeksu
Postanowiła przekwalifikować się. Jej pomysłem był handel odzieżą używaną, a były to czasy, gdy nikt się tym nie zajmował. Szukała wiedzy w książkach, ale wkrótce odkryła, że to niepotrzebne. Praktyka uczyła szybciej niż papier. Poznawała firmy, gatunki odzieży, pochłonęło ją. I tak trwało to osiemnaście lat. W tym czasie przeszła ze sprzedaży detalicznej w hurtową. Otworzyli wraz z mężem kilka sklepów.
- A potem klęska. Interes pochłaniał wszystkie zarobki, a ustawy działające wstecz doprowadziły nas do bankructwa. Wtedy miałam wielki kryzys, zero pomysłów. Kiedyś myślałam, że ‘bagaż życiowy” to tylko głupia nazwa. Ale teraz wiem, że naprawdę istnieje, chociaż wolałabym, żeby tak nie było. Łatwiej bez niego żyć, podejmować decyzje. Kiedyś myliłam wiedzę z doświadczeniem. Teraz wydaje mi się, że wiedza jest niezbędna, a doświadczenie tylko uciążliwe, sprowadza lęki i obawy. Dlatego młodym ludziom jest łatwiej ryzykować. Nie zastanawiają się, czy starczy na to, żeby święta były bogate. Też kiedyś o tym nie myślałam. Niestety przyszło z czasem.
W pogoni za pomysłami
- Roletic, kojarzysz?
Nie kojarzę. To maszyna do masażu, którą Ula nauczyła się obsługiwać na kursie. Mąż Uli wymyślił, że poprowadzi dalej jeden ze sklepów, a ona zajmę się czymś zupełnie nowym.
- Tylko na ten kurs było mnie stać. Potem kupiłam maszyny i otworzyłam gabinet. Praca w sklepie i związane z tym codzienne rozmowy z ludźmi były jak badanie rynku, wiedziałam czego brakuje w dzielnicy, w której mieszkaliśmy. Wciągnęłam się w to na dobre. Ale mimo, że pracowałam po 13 godzin dziennie, nie miałam pieniędzy, żeby kogoś zatrudnić. To było wycieńczające.
Po drodze otworzyli jeszcze bar i Ula poszła na kurs zielarstwa, na wszelki wypadek. Bar okazał się niewypałem.
- Myślę, że żeby prowadzić bar, trzeba mieć stalowe nerwy. Albo być psychologiem.
Do korzeni
Ula z mężem postanowili odnowić dyplomy pielęgniarskie.
- Raźniej uczyć się razem. Poza tym przez całe życie prowadziłam własną działalność, i odczuwam potężną ulgę, gdy wreszcie ktoś inny podejmuje decyzje i płaci ZUS.
Ula lubi tę pracę, ale nie wystarcza jej ona finansowo. Dlatego po godzinach zajmuje się małym sklepem internetowym na Allegro. Nauczyła się nowych rzeczy i całkiem dobrze sobie radzi.
- Kiedy uczyłam się zielarstwa, byłam naprawdę zafascynowana. Praca z komputerem, szczególnie obróbka zdjęć, jest bardziej mozolna. Gdyby nie cierpliwość mojej córki, która uczy mnie wszystkiego krok po kroku, poddałabym się.
Emerytura to surrealizm
Emerytura wydaje się jej nierealna. Nie czuje lat, nie dorosła do tego, nie chciałaby siedzieć w domu. Ula ma trzyletnią wnuczkę, z którą czasem spędza parę godzin w weekend.
- Dłużej nie. Chcę być babcią, taką do zabawy, a nie matką tego dziecka. Myślę, że gdyby mała spędzałaby ze mną więcej czasu, wtrącałabym się w jej wychowanie. Jak dorośnie i będzie z nią można logicznie rozmawiać, pewnie będę chciała więcej z nią siedzieć. Tylko czy ona będzie chciała?
Smutki
Oczywiście miewa chwile załamania.
- Ostatnio czułam, że za szybko się poddałam z tym masażem. Trzeba było wytrzymać trochę dłużej niż te dwa lata. Ale staram się nie płakać nad rozlanym mlekiem, tylko cieszyć się z tego, że nie wszystko wylałam. Mogłam popaść w długi, z których nie wygrzebalibyśmy się.
Mąż Uli jest po zawale.
- Zrujnowało mu to plany życiowe. Chciał wrócić do pracy w wojsku, pod koniec listopada miał mieć ostatnią rozmowę kwalifikacyjną. Popadł w lekką depresję, ale ja wiem, że to minie. Musi sobie wymyślić jakąś alternatywę, i ja nie mogę tego za niego zrobić, nie chcę mu nic narzucać, wiem, że on wpadnie na coś lepszego. I nie chcę żyć za niego.
Mówi, że najbardziej na smutki pomagają spacery z psem. Wtedy przychodzą dobre myśli.
- I picie kawy z córkami. Nie muszą nic mówić. Ja sama znajduję odpowiedzi. Potrzebuję, żeby były przy mnie i chłodnym okiem przyjrzały się moim nowym pomysłom. No i czasem powiedziały z powątpiewaniem: „Mamo, zastanów się nad tym dobrze”.
Recepty i zalecenia
Kiedy jest w pracy, Ula zajmuje się tylko pracą. Nie analizuje. Niektórzy mówią, że nie zanoszą problemów z pracy do domu. U niej jest odwrotnie, dlatego w pracy odpoczywa.
- Na mnie najlepiej działa dewiza Scarlett o’ Hary. Problemy na bok, rozważania na bok, obawy na bok. Pomyślę o tym jutro.
A dzisiaj jakoś to będzie.
|